Moja matka powiedziała mi kiedyś, że dorosnę tylko, jeśli będę miała własne dziecko. Nie dorosnę więc nigdy. 
Mieszkam nad morzem i obserwuję jego sztormy. Zbieram muszle i wkładam je do kieszeni zamiast kasztanów. Piję za dużo wina. Muszę się wyspać jak dziecko, które jeszcze rośnie i przesypiam całe noce.
W sobotnie poranki naiwnie afirmuję poranek przy jodze. Mam wiarę dziecka, które nadal nie wyrosło z bajek. Dobre początki i zakończenia. Czasem myślę, że jestem głupia. Wiem, że inni często myślą, że jestem głupia. Mają sporo racji.

Kobieta- dziecko. 

Nie umiem bawić się w gierki na przeczekanie, nieodzywanie, manipulowanie.Zabawy dorosłych ludzi, którzy nie odsłaniają brzucha. Tworzenie więzi przez podchody. To nie dla mnie. Gdy mi zależy- zależy i mówie o tym wprost. Narzucam się jak pięciolatka, przynosząc znad oceanu szczypce krabów i skorupy jeżowców. Mówię o pięknych dłoniach i cieple w sercu, jeśli je widzę. Nie potrafię inaczej. Nie mam dorosłego filtra między mózgiem a ustami. Chyba nigdy go nie wyhoduję. Gleba mojego języka jest jałowa dla tych nasion. 

Rozmawiam też z roślnami, kotami i gęsiami w parku. Czasem mam wrażenie, że mi odpowiadają i nawet mnie lubią. Czasem myślę, że je rozumiem, a one widzą we mnie to, czego nie widzi człowiek. Dlatego pozwalają podejść blisko. Wierzę w nadprzyrodzoność. Biegam z bosymi stopami po mchu i leżę na trawie, nawet gdy mokra. Nie umiem siadac na krześle ze skromnie złączonymi nogami. Stale się kręcę. Zachwycam się deszczem i nocne niebo sprawia, że mam łzy wzruszenia w oczach. Widzę piękno tam, gdzie najciemniej, jak w starych baśniach. 

Kiedy czuję, czuję. We wszystko co robię wkładam duszę. Wkładam serce w swoją wiarę i miłosć w drugiego człowieka. Jestem nadwrażlwa, mając tak grubą skórę. Byłam zraniona i rozczarowana, ale gdy czuję, żę to to, daję szansę na kredyt, który nie ma końca. Wybieram to zamiast gorzkich pigułek podejrzliwości.  

Tanczę nago po mieszkaniu, gdy nikt nie widzi. Śpiewam na głos. Bawię się sama ze sobą. Czuję radość. Moje serce bije, bije, bije. Nawet gdy się zmęczy, szybko wraca do swojego rytmu. Jak drzewo bowiem, czerpię życie z korzenia, tego, który jest ukryty przed wzrokiem ciekawskich. Sięgam magicznego źródła życia. 

Czasem potrzebuję uwagi. Tego, by człowiek wrócił i objął mnie mocno, jak obejmuje się dziecko. Tego, bym z entuzjazem mogła opowiedzieć cały swój dzień. Czasem trzeba mnie złapać, bo kocham bawić się w berka. Na szczęście czasem ktoś chce mnie dogonić. Dotknąć wrażliwszych miejsc tak, że śmieję się w głos. 

Moja mama powiedziała, że nigdy nie dorosnę. I że śmieję się za głośno jak na dorosłą kobietę. Nigdy nie przestałam śmiać się tak, że całe pomieszczenie jest wypełnione moją radością. Wszystkimi decybelami szczęścia. Czy można oszukać własny śmiech?

Nie wybieram gorzkiej dorosłości. Chcę mieszkać nad morzem i zajmować się roślinami, wciąż będąc dzieckiem. Zdzierać kolana przy zabawie, wiedząc, że to nic, że porośnie je gruby strup, który tak przyjemnie potem zdzierać. Chcę tańczyć nad wodą, wierząc, że jej fale eksplodują w moim rytmie.  


Reposted from hormeza